Dlaczego mam koszulkę z zawodów ale nie mama medalu? Oto jest pytanie!
Lekcje pokory, a właściwie poskromienia własnego ego bywają, zwłaszcza dla młodego przedsiębiorcy, bezcenne choć często bolesne.
Nic więc dziwnego, że w moim przypadku lekcja odbyła się zgodnie z powyższym schematem i uwierzcie, bolało jak....,
Ale od początku czyli ab ovo jak mawiali mądrzy Rzymianie ;)
Jak każdy zapalony sportowiec, mam i ja gen rywalizacji i chęci nieustannego sprawdzania siebie i podnoszenia poprzeczki wyżej i wyżej. A z każdym podniesieniem apetyt wzrasta. Zmagam się ze sobą i odnajduje wręcz orgiastyczną przyjemność gdy mogę wyznaczać nowe cele, gdyż stare są już zdobyte i odchodzą do lamusa. I gdy trafia się okazja stanięcia w szranki z innymi zawodnikami raczej nie odmawiam. Tym razem również nie odmówiłam i zapisałam się na zawody, które w dodatku miały wesprzeć szczytny cel I zagrać razem z WOŚP. Nie lada gratka połączyć granie dla Orkiestry i bicie swoich rekordów!
Nie sądziłam, że akurat w tym dniu zostanę wystawiona na trudna próbę i będę musiała wybrać pomiędzy rozsądkiem i przezornością biznesowa a własna przyjemnością i rozbuchanym ego.
A jednak stało się. Na miejscu zawodów stanęłam przed dylematem iście szekspirowskim, czy wziąć udział w zawodach i zaryzykować skręcenie lub złamanie nogi lub ręki na oblodzonej trasie czy wycofać się.
Jak pewnie przepuszczacie na miejscu atmosfera przedstartowa nie pomagała w podjęciu decyzji tylko co raz bardziej nakręcała i podkręciła śrubę rywalizacji, dobrej zabawy, marszu w grupie i ścigania się z sobą i z innymi. Jak w tym układzie miał zatriumfować rozsądek i trzeźwe spojrzenie na potencjalne ryzyka?
Jednak gdy człowiek jest nie tylko sobą, ale też odpowiedzialnie biznesowym właścicielem małego startupu ryzyko szacuje się rozważniej i decyzje podejmuje się patrząc na potencjalne konsekwencje.
I tak mając zwizualizowaną kontuzje, która wyklucza mnie z prowadzonych zajęć na kilka dobrych tygodni jak nie miesięcy, a co za tym idzie zupełną stagnację biznesowa a wręcz utratę klientów obecnych i potencjalnych, zwyciężył rozsądek biznesmena nad entuzjazmem rywalizującego sportowca...Nie było łatwo...
Powiecie ze ryzyko jest potrzebne i napędza biznes. Tak, ale tylko wtedy, gdy jest to ryzyko właściwie oszacowane.
I tak zostałam posiadaczka numeru startowego, koszulki i bonu na posiłek, ale zrezygnowałam z medalu i potencjalnego miejsca na pudle...
I co, jestem z siebie dumna. Potrafiłam schować do kieszeni własny interes i postawić na firmę i jej rozwój. Zdałam swój mały test na odpowiedzialnego właściciela!
Brawo Ja!